Miesiąc temu zamieściłam pierwszy wpis na tym blożku.
Towarzyszyło mu marnej jakości zdjęcie zrobione 28 lutego.
Pąk zmienił się bardzo.
A ja?
Po pierwsze odnalazł się aparat fotograficzny Młodszej (który się był zgubił z okazji bałaganu) i zdjęcia są trochę lepsze.
Po drugie - i ważniejsze - zaczęłam jeszcze uważniej i świadomie patrzeć.
To są naprawdę dobre doświadczenia, po prostu być i chłonąć świat. To się czuje całym ciałem.
Także słuchem.
Bo na przykład ptaki. Dziś kos był na tyle blisko, że mogłam przyglądać się jego zadartej głowie, otwartemu dziobkowi, a nawet drżącemu gardełku, kiedy produkował swoje skomplikowane melodie.
Chciałoby się, żeby ta chwila trwała - i ona rzeczywiście trwała.
A po południu, przed osiemnastą, kiedy wyszłam, by robić zdjęcia, było po deszczu, który jakby wyostrzył wszystkie kolory w zachodzącym słońcu.
A po południu, przed osiemnastą, kiedy wyszłam, by robić zdjęcia, było po deszczu, który jakby wyostrzył wszystkie kolory w zachodzącym słońcu.
I te krople deszczu - rzadko zdarza mi się fotografować krople na roślinach. Poza tym wilgoć wydobyła zewsząd zapachy - wręcz obłędne.
Lubię dotykać kory drzew i przyglądać jej się z bliska, tak wyostrzyć wzrok na jej mikroświat.
Kiedyś na jednym drzewie, w ciągu dziesięciu minut, naliczyłam ponad dziesięć gatunków drobnych zwierząt. A przecież wystarczy oddalić się na metr, by wydawało się, że tam nikogo
nie ma.
nie ma.
Dzisiaj mi i mojej suni towarzyszyła Bejbi, kotka znajomej. Jest fajna, oryginalnie umaszczona, nie boi się psów i lubi pozować. Ma siostrę Kleo
- może wyjdzie następnym razem.
Zresztą, koty na osiedlu to osobna historia. Przydałby się cykl o nich.
W zeszłym roku robiłam też zdjęcia grzybów, owoców, studzienek kanalizacyjnych, latarni, opadłych liści.
Ofotografowałam też warszawski maraton, który - co za fart - przebiegał obok mojego osiedla.
Rozpisałam się dzisiaj - ale w końcu jest okazja:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz